„Wina, wina, wina dajcie” – ten cytat, ze znanej piosenki utkwił zapewne nie tylko w mojej głowie, kiedy członkowie naszego Stowarzyszenia zaproszeni zostali na wycieczkę 11 września do Zielonej Góry na słynne „Winobranie”, będące jednocześnie świętem tego miasta. Liczne imprezy sportowo-rekreacyjne oraz kulturalne, stoiska handlowe, kawiarenki podporządkowane wówczas są Bachusowi. To on przez kilka dni przejmuje wtenczas władzę nad miastem, odwiedza miejscowych i w swym zwyczaju zaprasza do radosnej zabawy, gdzie degustacja win czyli wytworu pracy rąk ludzkich z okolicznych winnic staje się pierwszoplanowym rytuałem.
Sobotni dzień jednak zaczęliśmy od odwiedzenia miejscowości Cigacice, gdzie ze słynnego niegdyś portu popłynęliśmy turystycznymi barkami w „siną dal”. W „siną dal” dlatego, że ranek nie napawał optymizmem zwarzywszy na nieco pochmurną aurę, jak również płynęliśmy przed siebie obserwując okoliczną przyrodę i życie toczące się wzdłuż brzegów. Najpierw był to szeroki odcinek Odry, który zaprowadził trzy płaskodenne jednostki pływające do Kanału Gniłej Obry zwanej również Obrzycą. Minęliśmy po drodze stary betonowo – stalowy most zbudowany w tym miejscu a oddany do użytku w roku 1925. Nieopodal kusił swym widokiem nowy, dwupasmowy most, który jest jednocześnie częścią drogi szybkiego ruchu S3. Z kolei na Obrzycy zachwycaliśmy się ciszą i pięknem około wodnej przyrody, która i tu powolutku widać było przygotowuje się do zimowego snu. Wszędzie na brzegach wystawali wędkarze, którzy nie koniecznie mieli zachwycone miny. Ciekawe dlaczego? W miejscowości Górzykowo na wysokości Starej Winnej Góry nastąpił nawrót stateczków, by po kolejnych milach bezpiecznie powrócić do portu. Tu, po krótkiej przerwie, kiedy to zajadaliśmy się pysznymi drożdżówkami ruszyliśmy na spotkanie z Bachusem, greckim bogiem płodności, dzikiej natury, winnej latorośli i wina.
I tu dygresja z mej strony. Niejaka pani baronowa de Rothschild, mawiała: „wytwarzanie wina to bardzo prosta rzecz… najtrudniejsze jest pierwsze 200 lat”. Ta „Królowa win Bordeaux”, jak ją nazywano wiedziała co mówi opisując w ten sposób niełatwą pracę winiarzy. Oni również, jak pozostałe sektory rolnictwa uzależnieni są w sposób bezpośredni od warunków atmosferycznych. Jednak również sporo zależy od prawodawstwa, które może popsuć nawet najlepsze tradycje w każdej dziedzinie naszego życia społeczno / gospodarczego. Polskie winiarstwo, choć może się poszczycić wielowiekowymi tradycjami, dopiero od 2008 roku, kiedy uchwalono ustawę na powrót legalizującą produkcję i sprzedaż wyrobów winiarskich, zaczęło wszystko w zasadzie od nowa. Mimo, że dość skomplikowane procedury nie ułatwiają życia winiarzom, to z roku na rok przybywa winnic min. w Małopolsce lub, jak tu na lubuskiej ziemi. Powstały nawet „winne szlaki”, które zachęcają swymi wyrobami nie tylko koneserów tego trunku ale przede wszystkim turystów.
Samo miasto – Zielona Góra powitało nas słoneczkiem i ciepłem. Poruszając się po uliczkach starówki co i rusz natrafialiśmy na coś zaskakującego, jak choćby „winne miasteczko”. Ta tradycja sięga roku 1852, kiedy to świąteczny dzień Winobrania był urzędowo ogłoszony przez Radę Miejską, która przejęła wówczas nad nim patronat. Obecnie Zielono Górzanie kontynuują obchody winobrania pamiętając tym samym o swoich chlubnych tradycjach. W pierwszych dniach września, jak już wcześniej wspomniałem rządzi tu Bachus na cześć którego urządzane są barwne korowody oczarowujące nie tylko miejscowych, ale i turystów. Nie wiem, czy wszyscy zwiedzający z naszej grupy mogli ujrzeć taki korowód, jednak ja miałem to szczęście, że przez kilka zaledwie minutek widziałem orszak, kiedy przejeżdżał ulicami miasta. Bachus pozdrawiał przechodniów z jadącej platformy będąc min. w asyście tancerzy, winiarzy i… policjantów. Przyglądając się temu wydarzeniu rzeczywiście potwierdzam, że liczne imprezy organizowane przez lokalne stowarzyszenia i artystów, koncerty, jarmark handlowy oraz prezentacje produktów regionalnych, z których najważniejsze są właśnie lubuskie wina (i nie tylko) może przyprawić o zawrót głowy. Kiedy przeglądałem kilkudniowemu programowi imprez trudno zdecydować się było, gdzie pójść i co zobaczyć.
Dobrze, że mieliśmy umówione spotkanie z panią przewodnik, która przez kilkanaście minut odwróciła naszą uwagę od tej kolorowej wrzawy. Oprowadziła i opowiedziała nam o najciekawszych miejscach i tradycjach Zielonej Góry
Wyjeżdżając na taką eskapadę tradycyjnie braknie czasu, by dogłębnie przyjrzeć się wszystkiemu. Nieuchronnie czas powrotu nadszedł a tu jeszcze po drodze przewidziany był kolejny punkt wycieczki, który koniecznie trzeba było zliczyć. Bo jakżeż to by było… być na winobraniu i nie odwiedzić żadnej winnicy!? Nie, nie…..do takiej sytuacji nie doszło. Autokar zjechał z głównej trasy w miejscowości Wityń znajdującej się nieopodal jeziora Lubinieckiego, gdzie pośród okolicznych polodowcowych pagórków rozłożyła swe podwoje ‘Winnica Łukasz”. I tu niespodzianka…, widać Bachus tak polubił naszą grupę, że pojechał w ślad za nami z Zielonej Góry na motorku, by u wrót tego gospodarstwa przywitać nas z całym dostojeństwem. Odziany, jak wszędzie w strojną, stylową tunikę z wieńcem gron winorośli na głowie zreferował nam o tym czymś, o czym trzeba pamiętać, kiedy wychylając lampkę wina zachwycamy się jego smakiem, aromatem i barwą. Bachusem okazał się oczywiście gospodarz obiektu pan Leszek, który oprowadziwszy nas po winnicy i po części 4 hektarowej posiadłości opowiadał o uprawie, o winorośli i jej odmianach, o zwyczajach i historii winiarstwa. Ostatecznie doprowadził grupę do dawnej obory, gdzie zorganizowane mają gospodarze obiektu miejsce na degustacje własnych wyrobów. Tak, tak… proszę państwa, jak będziecie przeglądać galerię z fotografiami to potwierdzam raz jeszcze, że degustacja odbyła się w dawnej oborze, która nie została w żaden partacki sposób przerobiona, gdyż jest częścią zabytkowego zespołu obiektów XIX-wiecznego folwarku, który obecni właściciele nabyli. Prelekcję na temat winnicy, upraw i przede wszystkim degustację własnych win poprowadziła córka gospodarzy pani Zuzanna. To właśnie ona wraz z panem Leszkiem są wielkimi fanami swojej winnicy i przy udziale pozostałych członków rodziny stworzyli to wspaniałe miejsce będąc przy tym niezmiernie dumnymi, że podjęli swego czasu decyzję o założeniu „Winnicy Łukasz”. Są dumni, że ich wino można powiedzieć sprzedaje się na pniu i że ich wyroby zdobywają najwyższe laury na festiwalach i konkursach winiarskich nie tylko w kraju. Oczywiście kończąc naszą wizytę w tym pięknym zakątku lubuskiej ziemi mogliśmy zakupić ten lokalny wyrób, a w zasadzie, jak sama prelegentka nam zdradziła to ‘lekarstwo”. Dodać w tym miejscu należy, że winnica jest tylko częścią z wielu innych prac prowadzonych w tym gospodarstwie. Np. od 2014 roku rodzina ta zajmuje się również hodowlą danieli, które żyją tuż przy zboczu z krzewami winorośli.
I tak przemierzyliśmy nasz szlak winny na lubuskiej ziemi. Zachwyceni, zaopatrzeni w pamiątki i snujący plany o powrocie do Zielonej Góry wracaliśmy do domów dziękując przy tym wszystkim osobom zaangażowanym w przygotowanie tej wycieczki. Pan Andrzej Pawłowski podsumowując wyjazd również pożegnał się z nami, turystami, jako organizator. Jak sam stwierdził była to kolejna wycieczkowa inicjatywa Stowarzyszenia Kaźmierz i cieszy się, że spodobała się ona jej uczestnikom. Miejmy nadzieję, że znajdą się chętne osoby, które jak p. Andrzej czy p. Halinka Kubiak zechcą przedłużyć ten piękny zwyczaj organizowania wyjazdów w różne ciekawe miejsca dla członków Stowarzyszenia Kaźmierz, ich rodzin i sympatyków stowarzyszeniowej działalności.
tekst i foto: R. Kaczmarek